Cofete

Jednym z największych zachwytów ostatniej wizyty na Fuerteventurze była, schowana za pasmem gór na Półwyspie Jandia, Playa de Cofete. Miejsce absolutnie niezwykłe, zwłaszcza gdy ogląda się je z dalszej perspektywy - na przykład wspomnianych gór. Dotrzeć można tam terenowym autobusem, autem z wypożyczalni (co mimo sporego ryzyka uszkodzenia często zwykłego, miejskiego pojazdu jest popularnym wyborem większości turystów odwiedzających Fuertę) lub… na rowerze - górskim albo na gravelowym.

Odległość między maleńką rybacką wioską Cofete, a portowym miastem Morro Jable nie jest duża - to zaledwie około dwudziestu kilometrów. Można się tam dostać “na skróty” - szlakiem pieszym przez góry, albo jedyną istniejącą drogą, którą jest ziemno - szutrowy, miejscami mocno nierówny trakt. Nim również trzeba się wspiąć w góry i paroma serpentynami zjechać po drugiej ich stronie.

Po pokonaniu pierwszych kilku kilometrów szutru, relatywnie płaskim odcinkiem trasy, docieramy w końcu do rozwidlenia - biegnąca dalej na wprost droga prowadzi na południowy skraj wyspy, nazywany Punta de Jandia, a odbijając w prawo rozpoczynamy, w świecącym w najlepsze marcowym słońcu, wspinaczkę do przełęczy z punktem widokowym Mirador de Cofete.

Widok, jaki tam zastaniemy, w dużej mierze zależy od pogody i światła, które wydobywa mnóstwo piękna z samego Atlantyku, ale i znajdujących się tuż obok najwyższych szczytów wyspy, przekraczających nieznacznie 800 m.n.p.m i schodzących majestatycznie ku wielkiej piaszczystej plaży. Na jednym ze zboczy (mniej więcej w połowie wysokości powyższego kadru) znajduje się maleńki biały punkcik - to owiana wieloma tajemnicami Willa Wintera. Wykazując się natomiast pewną dozą cierpliwości (choćby wobec kręcących się tu licznie innych turystów) i podziwiając wytrwale ten niesamowity pejzaż z łatwością dostrzeżemy, jak zmienia się on w zależności od przepychanych podmuchami wiatru chmur… Przedzierające się przezeń słońce rzuca cień to tu, to tam, wydobywając kolory z różnych fragmentów niesamowitej przestrzeni.

Zjeżdżając krętą drogą z Mirador de Cofete możemy podziwiać to, co przed chwilą widzieliśmy z punktu widokowego, ale teraz z innej, bliższej i wciąż zmieniającej się perspektywy. Po kolejnych kilku kilometrach docieramy do rozwidlenia - kontynuując dotrzemy do krótkiego, ale przeszło dziesięcioprocentowego podjazdu, prowadzącego prosto do wspomnianej Casa Winter, natomiast skręcając w lewo, po paru minutach zniżymy się do poziomu morza (a w zasadzie - oceanu :))

Na plaży, za niewielkim murkiem, znajduje się cmentarz, do którego prowadzą drewniane drzwi - obok nich umieszczono tablicę z nazwiskami osób tam spoczywających. Groby słabo widać, za to rzucają się w oczy drewniane krzyżyki postawione w piachu. Tuż obok cmentarza stoją tablice ostrzegające o niebezpiecznych prądach morskich i sposobie zachowania, gdy nieszczęśnik znajdzie się w objęciach fal. Sama natomiast plaża jest ogromna i mimo, że na parkingu stoi trochę samochodów, oddalając się kilka kroków od wejścia możemy odnieść wrażenie, że nie ma tu prawie nikogo.

Wioska zaś Cofete, położona przy rozstaju dróg, to kilka ubogo wyglądających domostw oraz mała kanaryjska restauracyjka, w której można nieco posilić się po trudzie pokonania trasy, zwłaszcza na rowerze. To właśnie jej obecność zaskoczyła mnie tu najbardziej, bo z tego co dotychczas słyszałem wnioskować należało, że poza plażą, cmentarzem i tajemniczym domem na zboczu góry nie ma tam zupełnie nic.

Pośród entuzjastów szutrowego kolarstwa nierzadko można spotkać się z opiniami, że Fuerteventura to “gravelowy raj”. Pokonując tą trasę rowerem można namacalnie przekonać się o tym, bo choć droga dawała nieco “popalić”, a jej przejazd był pewnym wyzwaniem, to doznania estetyczne odbierane wieloma zmysłami wynagradzały te trudy.

Ślad trasy na Stravie.

Using Format