Dziecko we mgle…

Każde zdjęcie ma jakąś swoją historię. Prawie za każdym kryje się jakaś sytuacja czy okoliczności, a czasami człowiek. Często wie o tym wyłącznie ten kto stał za aparatem.

Znalazłem ostatnio kartę pamięci ze zdjęciami wykonanymi moim starym aparatem kilka lat temu w Lackoronie. Przypomniał mi się tym sposobem dzień, w którym wykonałem tę garść fotografii.

Była ponura styczniowa sobota, temperatura lekko dodatnia, brak śniegu. Ilekroć zaglądałem w to miejsce poza sezonem i weekendem, po wyłączeniu silnika i otwarciu drzwi samochodu zawsze uderzała mnie przeszywająca cisza i spokój. Tak było i tamtym razem. Położone na wzgórzu miasteczko już za dnia spowijała lekka mgła. Wraz ze zbliżającym się wieczorem coraz mocniej okrywała ona okolicę, budując narastający nastrój niesamowitej wręcz tajemniczości. Nawet w pełnym słońcu Lanckorona robi wrażenie jakby czas się w niej zatrzymał. Co dopiero w białej jak mleko mgle.

W sezonie lanckoroński rynek zwykle tętni życiem, rojąc się od turystów. W ową styczniową sobotę było inaczej. Mój samochód stał niemal samotnie przy rynku. A ja snułem się tu i tam, przez 3 może 4 godziny, chcąc napawać się niesamowitym mglistym klimatem tego miejsca. Ponieważ od Bożego Narodzenia minęły ledwo 3 tygodnie na rynku stała jeszcze szopka, drzewa udekorowane były świątecznymi lampkami, a w oknach niektórych domów wisiały świąteczne ozdoby. O ile na górze zamkowej natknąłem się na kilka osób, to już na dole nie było prawie nikogo. Tylko od czasu do czasu natrafiał się jakiś przechodzień zmierzający gdzieś do swojego domu. Po chwili rozpływał się w mlecznym powietrzu. 

Wydawać się więc mogło, że jestem sam: ja, lanckoroński rynek i gęstniejąca mgła. Od czasu do czasu, gdzieś pomiędzy chatami i trochę wzdłuż rynku kręcił się bez opieki skromnie ubrany mały chłopiec. Moje krzątanie tam i z powrotem z trzymanym w zmarzniętej dłoni małym aparacikiem oraz zaparkowany w pobliżu samochód na obcych tablicach wzbudziły jego wyraźne zainteresowanie. Odnosiłem wręcz dziwne wrażenie, że chłopiec dąży do nawiązania jakiegoś kontaktu ze mną. W którymś momencie, gdy szperałem w bagażniku poszukując zapasowego kompletu akumulatorków, chłopiec zagadnął do mnie pytaniem: “skąd pan przyjechał”? Odpowiedziałem. Gdy zaspokoił swoją ciekawość wkrótce poszedł gdzieś dalej, w swoją stronę. Jakby zniknął we mgle.

Po jakimś czasie mojego dalszego kołatania się pośród postępującego zmierzchu i mgły coraz mocniej skrywającej rynek wraz ze wszystkim co jest dookoła, chłopiec pojawił się znowu. Zatrzymał się nieopodal mnie i przypatrywał jak nieporadnie próbowałem coś skadrować swoim już wówczas mocno leciwym aparatem. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że może to jakiś mały złodziejaszek, szukający sposobności by metodą małych kroków oskubać zbłąkanego turystę z dalekich stron. Po chwili odezwał się, pytając czy może zobaczyć zdjęcie które zrobiłem. Zaskoczył mnie. Nie zdziwiłbym się pewnie gdyby poprosił o jakiś grosz. Ale o możliwość zobaczenia zdjęcia? A jednak. Pokazałem mu więc ostatni kadr. I poprzedni. I jeszcze poprzedni… Patrzył z uwagą na mały ekranik mojego aparatu. Stwierdził że ładne. Po chwili wróciłem do poszukiwania jeszcze kilku ujęć, chłopiec zaś oddalił się, znikając ponownie gdzieś za rogiem.

Zapadła noc. W gęstej jak mleko mgle rozchodziły się pomarańczowe i nieco drażniące światła ulicznych latarni, ustawionych szpalerem wzdłuż dróg otaczających rynek. Gdy stałem już przy samochodzie z myślą “czas wracać”, dostrzegłem jeszcze raz postać tego samego małego chłopca. Wyłaniał się w oddali - gdzieś z mgły. Idąc ulicą wzdłuż rynku targał w rękach skrzynkę z brzęczącymi pustymi butelkami. W tle przez chwilę słychać było dobywający się skądś, a pokrzykujący za nim agresywnie głos jakiegoś mężczyzny. Mocując się ze skrzynką chłopak przeszedł obok spoglądając znów na mnie. Udał się w kierunku chyba jedynego otwartego o tej porze sklepu…

Using Format