Dzień dobry

Podczas każdego wyjazdu do Włoch zdarzały się takie sytuacje, że ekspedientka w sklepie, baristka w kawiarni czy pracownik stacji benzynowej pytał się o to, czy jestem z Rosji. Fakt ten przyprawił mnie już parę razy o głębszą refleksję nad przyczynami tych skojarzeń. Jednak niemniej rzadko dopatrywano się we mnie również jakichś rysów germańskich (?!) A skoro o tym drugim przypadku mowa, to przypomniała mi się taka historia.

W przeddzień startu Mille Miglia na Piazza Della Vittoria w Brescii odbywała się tzw procedura plombowania samochodów. Przy jej okazji uczestnicy rajdu “paradowali” majestatycznie po mieście swoimi kilkudziesięcioletnimi autami, wzbudzając przeogromne zainteresowanie licznie zgromadzonych fanów motoryzacji. Zaplombowane auta opuszczające Plac Zwycięstwa rozjeżdżały się po okolicznych zaułkach, gdzie załogi udawały się na kolację lub jechały do hoteli. Nad jako takim ładem wśród uczestników czuwała natomiast spora grupa “porządkowych”. Byli nimi czarnoskórzy mężczyźni ubrani w garnitury. Na marynarkach nałożone mieli niebieskie kamizelki z napisem “parking assistance”, a na szyi identyfikatory. Do ich zadań należało kierowanie (według jakiegoś znanego sobie klucza) załóg Mille Miglia odpowiednimi ulicami - w różne części miasta.

Po wyjściu z Piazza Della Vittoria udałem się na pobliski Piazza Paolo VI i kręcąc się koło dwóch “bresciańskich” katedr czaiłem się to tu, to tam na przemykające co parę chwil samochody uczestników. Część z nich zatrzymywała się na Placu Pawła VI, część kierowana była dalej. Przecinali więc oni ów plac, jadąc ulicą Via Trieste w kierunku Via Mazzini. Niezależnie od tego gdzie i kogo skierowano przejazd każdego klasyka zwiastowany był przez z daleka niosący się sporym echem po ścianach kamienic warkot benzynowych silników, a w wypadku tych najstarszych, przedwojennych samochodów - także nieznośny i przyprawiający o ciarki na plecach pisk, dobywający się z ich hamulców. 

W takiej to scenerii czaiłem się, szukając jakichś potencjalnie ciekawych kadrów. W pewnym momencie jeden ze wspomnianych porządkowych (dokładnie ten widoczny w tle na powyższym zdjęciu) rzucił w moją stroną zaczepny tekst: “jedno zdjęcie, jeden dolar”. Spojrzałem na niego, a ten uśmiechając się powtórzył: “jedno zdjęcie, jeden dolar” :) Odpowiedziałem mu, “w takim razie chyba się nigdy nie wypłacę”. I byłoby w tym dużo racji, ponieważ przy takiej dynamice zdarzeń karta pamięci zapełniała się w trybie ekspresowym, a aparat stawał na wysokości zadania, strzelając kadr za kadrem w tempie maszynowego karabinu.

Tymczasem wspomniany porządkowy okazał się się być niezłym wesołkiem, szukającym kontaktu i chcącym sobie po prostu z kimś pogadać. “Are you German?” - rzucił po chwili. Słysząc to nie mogłem zareagować inaczej: “No, no. I am from Poland.” “Polonia!” - dodałem na wypadek gdyby nie zrozumiał. Spojrzałem na jegomościa, a ten eksponując swoje wielkie białe zęby odparł: “aaa… Polonia…?!” i niewiele myśląc wyciągnął do mnie swoją zimną dłoń i uśmiechając się jeszcze bardziej krzyknął: “DZIEŃ DOBRY!”

“O co tu chodzi?” - pomyślałem sobie. Ale ten ściskając moją rękę szybko wyjaśnił, że w swojej poprzedniej pracy miał sposobność obcować z Polakami, lecz mimo to nic więcej w naszym języku nie potrafi powiedzieć. I w sumie to dobrze, pomyślałem potem, przypominając sobie jednocześnie różne opowieści o tym, jak to pomysłowi rodacy uczyli cudzoziemców bynajmniej mało oficjalnego słownictwa.

A ów wesołek życzył mi na koniec udanych zdjęć i wrócił do swoich obowiązków - kierowania ruchem przepięknych klasyków…

Using Format