Przypadkiem

Późne sobotnie popołudnie. Słońce z każdą sekundą zdaje się coraz szybciej zbliżać do linii horyzontu. Mała wyprawa linią wytyczoną przez obrane wcześniej punkty wzdłuż tak zwanej ściany wschodniej, dobiegła końca. Czas wracać. Do domu dwie godziny jazdy - z okładem. Trasa była tak dobrana, by z ostatniego punktu wycieczki wydostać się na drogi o przewidywalnie lepszym standardzie i po kilku godzinach snucia się szosami położonymi jakby na końcu świata (a w każdym razie na pewno na samym końcu Polski) sprawnie obrać kurs do porannego punktu wyjścia. Nawigacja uruchomiona, cel wprowadzony. Pewny tego, że za moment wyjadę na drogę wojewódzką, a potem krajową - ruszam.

Jadę. Zerkam jednak na ekran nawigacji i stosuję się do jej wskazówek. Mijam jedną wieś i drugą. Trzecia jakaś ładniejsza i zdecydowanie bardziej zadbana niż te poprzednie. Wszystkie domy ustawione wzdłuż drogi - równo, jak od linijki. Ładne chodniki wyłożone kostką i gładki, jak kuchenny stół, asfalt pod kołami. Wnet pojawia się myśl: “coś tu jest nie tak - miałem przysłowiowy rzut beretem do większej i bardziej uczęszczanej drogi, a… jadę pośród kolejnych podlaskich pól i wsi”.

Zmieniam skalę mapy, by zweryfikować dokąd zdążam. “No tak, zmieniło mi trasę! Prowadzi gdzie trzeba, ale drogą, którą na koniec dnia jechać już nie planowałem…”. Trudno, zawrotka nie ma już sensu. Wyjeżdżam ze wsi i równy jak stół asfalt natychmiast się kończy. Samochód wspina się pod delikatne wzniesienie. Tam ukazuje się na rozdrożu widok rzepakowego pola oraz skłaniającego się coraz mocniej ku zachodowi słońca. To trzeba sfotografować - “ręczny”, “awaryjne”.

Wieczór nadchodzi, czas jechać. Rozpędziłem się nie dalej niż do trzeciego biegu, gdy po drugiej stronie drogi… ukazała mi się kolejna, jeszcze większa żółta połać, a na niej rząd stojących w niewielkiej odległości ogromnych elektrowni wiatrowych. Od razu w oczach mam kadr. Muszę to mieć! Rzut oka w lusterko, znów “awaryjne” - znów “ręczny”.

Po wyjściu na zewnątrz, oprócz delikatnego dźwięku silnika samochodu, pozostającego w gotowości do dalszej podróży, panował kompletny spokój. Czuć było powiew niezbyt silnego wiatru, a nad polami roznosił się bardzo wyrazisty, a jednocześnie monotonny, niskiej częstotliwości hałas ciętego łopatami wiatraków wieczornego powietrza.

Od dłuższego czasu chodziły mi głowie takie kadry żółtych rzepakowych pól oraz kontrastujących z nimi białych wiatraków. Abstrahując od wad i zalet tego źródła energii, zdaje się ono stanowić w połączeniu z żółtymi majowymi polami, całkiem ciekawy fotograficzny motyw. Zwykle jednak, gdy takowy obrazek pojawiał się nawet na horyzoncie, to albo nie było pod ręką aparatu, albo warunki ruchu absolutnie nie pozwalały na zatrzymanie się. Tego wieczoru był pod ręką aparat. Był także czas i możliwości do bezpiecznego zatrzymania się i wykonania kilku ujęć. Wreszcie, było także ciekawe, padające pod niewielkim już kątem światło zachodzącego słońca oraz ciekawie pomalowane chmurami niebo.

Wniosek z tej krótkiej historii może być taki, że czasami warto zmienić plan, by dać sobie okazję do odkrycia czegoś nowego - nie planowanego. Chociaż nie koniecznie jest dobrze, gdy takie decyzje wspomaga czy wręcz sugeruje bezduszna elektronika… ;)


Using Format